To jest wstęp.
Znaczy, zapewne już jest to widoczne po tytule (side note:
dodać tytuł), ale nie bardzo wiedziałam, jak inaczej to zacząć.
A podobno niezależnie od tego, czy pisze się amatorskiego
bloga o życiu osoby z cyklotymią czy recenzje memów z pieskami i Pepe, trzeba
napisać taki mały wstęp.
So, here I am.
So, here I am.
Jest to blog pełen przemyśleń, niespodziewanych
anglojęzycznych wstawek i błędów w pisowni. Założyłam go głównie dlatego, że
czuję się jak… well.
Kojarzycie puszki z colą? Kiedy się nią potrząśnie, a potem otworzy, to w kilka sekund wasze ulubione spodnie, t-shirt z cynicznym napisem i trampki pomazane markerami z Tigera zostają zalane. I potem cały dzień się tym trujecie, bo cola się lepi, a to znacznie utrudnia funkcjonowanie.
Ta sytuacja całkiem nieźle obrazuje, jak wygląda mój mózg w
tej chwili.
To jest, nie mam na myśli, że kiedy nim potrząsnę, to on wybuchnie i wszystkich naokoło upaćka… chociaż to mogłoby ciekawie wyglądać. Bardziej chodzi mi o to, że jest on już tak wypełniony myślami, które nie mają swojego ujścia, że w końcu nie wytrzymam i wybuchnę.
A wybuchanie nie jest powszechnie akceptowalne w społeczeństwie.
Czy to ma sens? Oby miało chociaż trochę sensu.
Próbowałam kiedyś pisać pamiętnik (wydaje mi się, że całkiem
spora część dziewczyn miała kiedyś taką fazę na Kochane Pamiętniczkowanie (albo
nadal ją ma)), ale jakoś tak po pewnym czasie straciło to sens. Po co wylewać z
siebie myśli i formować je, skoro potem i tak nikt nie ma szans ich przeczytać
i samemu się nad nimi zastanowić?
Chyba moja matka, która podsunęła mi ten pomysł, była nastolatką tak dawno, że już zapomniała jak to czasami wygląda.
A miejscami prezentuje się naprawdę nieciekawie, szczególnie kiedy jest się Wyjątkowo Pechowym Przypadkiem z cyklotymią.
(dla niedoinformowanych: cyklotymia to taka dwubiegunówka, tylko łagodniejsza)
Plus, tbh, nie był to Dziennik Bridget Jones. I więcej w tym
było moich rysunków o ujemnej wartości i karteczek z lekcji, niż konkretnych
spraw.
W sumie… tu też może mi się zdarzyć, że będę wstawiać rysunki. Od czasu do czasu.
(To w sumie jest dość niesamowite, ile można przekazać za
pomocą tej formy sztuki. Bo, umówmy się, nie wszystkie emocje da się przelać w
słowa i spisać je, o mówieniu nawet nie wspominając. Choć pisanie jest o niebo
albo i o kosmos łatwiejsze niż mówienie.)
Aha, i warto jeszcze wspomnieć o tym, że jest to blog
anonimowy. Ja, Cherry, tak naprawdę nazywam się kompletnie inaczej i wszyscy
ludzie, o których będę czasem wspominać, też. Ma to bardzo prostą przyczynę:
Będąc mną w realnym świecie nie potrafię się zdobyć na mówienie co myślę. Brakuje mi do tego odwagi. A najlepszym miejscem do przedstawiania swoich poglądów kiedy jest się nieśmiałym tchórzem podobno jest właśnie Internet.
Będąc mną w realnym świecie nie potrafię się zdobyć na mówienie co myślę. Brakuje mi do tego odwagi. A najlepszym miejscem do przedstawiania swoich poglądów kiedy jest się nieśmiałym tchórzem podobno jest właśnie Internet.
I chcę, żeby to miejsce- ten blog się znaczy- było dla
takich jak ja. Którzy nie mogą albo nie chcą mówić w realu o tym, co naprawdę
myślą. Żeby właśnie tutaj mogli. W końcu nie tylko ja jestem anonimowa.
To taka Bezpieczna Przystań.
To taka Bezpieczna Przystań.
(side note 2: rozważyć Bezpieczną Przystań jako nową nazwę dla
bloga)
(side note 3: palnąć się w łeb za poprzedni pomysł)
(side note 3: palnąć się w łeb za poprzedni pomysł)
Jeżyku Nazarejski, zrobiło się strasznie patetycznie… to
chyba najlepszy znak, żeby kończyć ten wstęp, zanim zrobi się jeszcze bardziej
łzawo.
Do następnej notki, introwertycy!
Cherry.
Komentarze
Prześlij komentarz